:)

:)

niedziela, 7 grudnia 2014

Bezimienna...



Bezimienna, gdyż poczeka na nadanie imienia przez swoją nową właścicielkę :) Moja Anielinka jedzie do Warszawy! Powstała na zamówienie urodzinowe mojej przyjaciółki.
Cudownie! Nadszedł czas, gdy moje Anielinki powstają na zamówienie!
Szkoda, że mam tak mało czasu na ich tworzenie i tak rzadko powstają...





wtorek, 14 października 2014

Jedno oko na Maroko, czyli gazele w podróży :)

Oj, dawno nie było mnie w blogowym świecie! Wszystko przez całą masę zdarzeń, które jak z rękawa posypały się we wrześniu i październiku. Podróże, wernisaże, maratony...
Ale po kolei. Ten blog będzie o pierwszej podróży, a właściwie drugiej wrześniowej, bo pierwsza, do Finlandii, nie zasługuje na wzmiankę, gdyż była służbowa. Skupmy się na tych przyjemnych, 
a więc... Maroko!

Pierwsze wrażenia po tygodniu spędzonym w Maroku? Za mało! Czasu i kilometrów. Zobaczyłyśmy w przelocie Tanger, potem trzy dni w górach Atlas, szybki przelot przez Marakesz i na koniec Fez. Zdecydowanie za krótko, żeby powiedzieć, że wiem coś na temat tego kraju. 

Atlas
Kolejne wrażenie to zaskoczenie otwartością spotykanych ludzi - większość była bardzo miła, pomocna, otwarta na rozmowę. Moje podróżne przyjaciółki (było nas pięć "gazeli", jak nazywali nas lokalsi) stwierdziły, że muszę zacząć bardziej ufać ludziom: nasz górski przewodnik na białym rumaku (czytaj: mule) nie zawiódł i pomimo, że wziął kasę z góry i nie wyglądał na takiego, któremu można ufać, wrócił po nas do schroniska pod szczytem Jabal Toubkal, choć miał do przemierzenia długa i męczącą trasę.
Hassan na białym rumaku
Następne wrażenie to rozczarowanie przytłaczającą "chińszczyzną" wylewającą się z wszędobylskich straganów. Magnesy na lodówki, plastikowe wielbłądy i minarety, buty "Najki" (Nike - gdyby ktoś miał problem z identyfikacją) i czapeczki Chelsea, tandetna biżuteria i błyskające zabawki jak na rynku głównym w Krakowie. Tutaj zdjęcia nie będzie. Fuj.

Marakesz w moim odczuciu przytłaczający tłumem i jazgotem, natomiast Fez przytłaczający mnogością, zawiłością i ciasnotą uliczek mediny.

Uliczka w medinie, czyli starej dzielnicy Fezu

Panorama Fezu
Największe wrażenie zrobiły na mnie farbiarnie. Nie tylko ze względu na przejmujący smród garbowanych skór, ale na rodzaj pracy wykonywanej przez garbarzy: zanurzają się po pas w wielkich, cuchnących i żrących kadziach z barwnikami, bez środków ochronnych, i miętoszą i przewracają skóry, żeby lepiej nabrały koloru...


Niewątpliwie żywym wspomnieniem tej podróży będą zapachy. Obok wdzierających się do nosa bez litości smrodliwych zapachów zgnilizny, kocich odchodów, stęchlizny, śmieci i tym podobnych cudowności, zapamiętam zapach mięty w słodkiej jak ulepek herbacie, zapachy tysiąca przypraw wabiących kolorami, zapach świeżego soku z pomarańczy, który można kupić na każdym rogu...



Bardzo pouczająca wyprawa, również w wymiarze wewnętrznym :) I choć Jabal Toubkal mnie pokonał (za krótka aklimatyzacja i zostałam w schronisku na wys. 3200 npm) wiem, że góry to nadal moja pasja. Miasta arabskie nie.


W następnym poście o kolejnej podróży...

sobota, 23 sierpnia 2014

Konfitury z pasją

Kiedyś nie sądziłam, że gotowanie może być swego rodzaju sztuką. Zmieniłam zdanie, kiedy zaczęłam odkrywać uroki tworzenia w kuchni potraw niezwyczajnych i eksperymentalnych. Dziś nie tylko gotowanie wydaje mi się sztuką, ale także przygotowanie konfitur. To cała ceremonia: gotowanie przez trzy dni, mieszanie w skupieniu, oblizywanie słodkiej łyżki...
A potem z rozkoszą otwieram w zimny grudniowy dzień słoiczek pachnących latem malinowych konfitur...
 




 
Dziś cały dzień spędziłam w ogrodzie. Oprócz ciężkiej pracy wyrywania chwastów i ścinania trawy, obserwowałam trochę przyrodę. Okazało się, że nie tylko ja ciężko pracowałam...

 

 
 

sobota, 16 sierpnia 2014

Życie zaczyna się po 40-tce :)

Byli najbliżsi przyjaciele.... Były kwiaty i szampan...
 
 
Był tort, a nawet dwa :)
 

 
I wspaniałe prezenty, jakich się nie spodziewałam, a które sprawiły mi ogromną radość.
Beata z NinuMilu wiedziała, jaki prezent trafi w dziesiątkę!

 

 

 
Przepiękny haft z nazwą mojego bloga i śliczna waliza na skarby do szycia!!!
Bardzo dziękuję!!
 
No i tym samym już po wszystkim... Wkroczyłam wczoraj w nową dekadę życia, tę po 40-tce. Mówią, że wtedy życie się zaczyna.
Ja też tak myślę :)

niedziela, 13 lipca 2014

Ogrodniczka

Już dawno myślałam o uszyciu Tildy Ogrodniczki. Miałam pomysł, ale wciąż brakowało mi czasu i... chęci.  Miałam też w planach zrobienie jej sesji zdjęciowej w ogrodzie, w końcu to jedyne słuszne tło dla ogrodniczki :) Kiedy w końcu Tilda powstała, zaczął okropnie padać deszcz i uniemożliwił zrobienie jakichkolwiek zdjęć. Wreszcie dziś przywitało nas słońce ( w Małopolsce oczywiście, w innych regionach cieszyliście się nim już wcześniej) i zrobiłyśmy parę fotek.

 

 

 

 

 

 
Wybaczcie, że aż tyle wrzuciłam tych zdjęć, ale pogoda mnie dziś zachwyciła, aż chciało się "strzelać" foty. Modelkę też miałam całkiem, całkiem... ;)

piątek, 20 czerwca 2014

Mam strasznego lenia...

i notoryczny brak czasu....
 
Nie uszyłam żadnej Tildy od dłuższego czasu, ani nic innego, co warte byłoby pochwalenia się szanownemu gronu blogowemu... :(
Strasznie mi z tym źle, ale na swoje usprawiedliwienie mam to, że ostatnie dwa miesiące miałam bardzo pracowite w ogrodzie, no i niestety w firmie, w której pracuje... Jak tylko pokaże się słońce, zrobię kilka fotek i wrzucę osobnego posta.
Tymczasem podzielę się zdjęciami z miejsca, w którym ostatnio spędziłam weekend, miejsca magicznego i odlotowego.
 
Przystanek Cisna...
 
Na dalekim południowym-wschodzie Polski, na przedpolu Bieszczad, dwoje ludzi postanowiło stworzyć miejsce, do którego zapraszają wszystkich potrzebujących odpoczynku, życzliwości, wegetariańskiej posiłków, pięknych widoków lub po prostu świetego spokoju...
Takiej atmosfery i kuchni dawno nie spotkałam!
Domy z drewnianych bali, otoczone cudownym ogrodem, tarasy, które zapraszają do podziwiania bieszczadzkich krajobrazów, kociaki, które łaszą się i upominają o chwilę zainteresowania...
Magia :)
 
 
 

 

 

 


czwartek, 15 maja 2014

Artyści kradną

Mogłoby wydawać się, że to przerażające stwierdzenie, które nie napawa optymizmem. Mogłoby wydawać się, że należy podejrzliwie patrzeć na sztukę i wszelkie jej przejawy. Patrząc na dane dzieło można by zadawać sobie pytanie: "co i komu ukradł ten artysta?" Czy w takim razie to w ogóle jest artysta? A jego dzieło - dziełem sztuki?
 
Tworząc należy szukać absolutnej oryginalności. W pocie i marszczeniu czoła zmagać się z twórczą niemocą, żeby w końcu wydobyć z siebie to, czego nie stworzył nikt przede mną. Tylko wtedy sztuka jest sztuką; tylko wtedy zasługuje na uznanie. Tak myślałam. Tak przestaję myśleć.

 
Zwalnia mnie z tego myślenia doświadczenie tworzenia na Akademii Kreatywnego Malarstwa. Wszystko co robimy, to uczenie się patrzenia na sztukę i na swoją własną potrzebę tworzenia porzez dzieła innych: ich technikę, poszukiwanie ekspresji, metody pracy, etc. Nie zdawałam sobie sprawy, że nie ma nic bardziej wyzwalającego niż inspiracja wywołana dziełem innych. I nic bardziej oryginalnego niż moje własne dzieło tworzone z tej inspiracji. No chyba, że zajmuję się podrabianiem znanych artystów, ale to już inna historia...
 
Kropką nad "i" w mojej zmianie podejścia jest książka, którą właśnie przeczytałam: "Twórcza kradzież" Austina Kleona.

"Oryginalność to mit", pisze Kleon, "Dobry artysta wie, że nic nie bierze się z niczego. Praca twórcza zawsze oparta jest na tym, co było wcześniej (...) Jesteś w istocie mieszanką tego, co zdecydujesz się włączyć w swoje życie. Jesteś sumą wpływających na Ciebie oddziaływań."
 
Może dla niektórych to oczywiste. Dla mnie na dzisiaj odkrywcze. Nie muszę rozdzierać szat, że nie potrafię z samej siebie wykrzesać pomysłu, a sięgnięcie po wzory jest zbrodnią. Nie jest.
 
Pozdrawiam wszystkich twórców, zwłaszcza tych, których wena skrępowana jęczy gdzieś w kącie i woła o uwolnienie!