:)

:)

wtorek, 14 października 2014

Jedno oko na Maroko, czyli gazele w podróży :)

Oj, dawno nie było mnie w blogowym świecie! Wszystko przez całą masę zdarzeń, które jak z rękawa posypały się we wrześniu i październiku. Podróże, wernisaże, maratony...
Ale po kolei. Ten blog będzie o pierwszej podróży, a właściwie drugiej wrześniowej, bo pierwsza, do Finlandii, nie zasługuje na wzmiankę, gdyż była służbowa. Skupmy się na tych przyjemnych, 
a więc... Maroko!

Pierwsze wrażenia po tygodniu spędzonym w Maroku? Za mało! Czasu i kilometrów. Zobaczyłyśmy w przelocie Tanger, potem trzy dni w górach Atlas, szybki przelot przez Marakesz i na koniec Fez. Zdecydowanie za krótko, żeby powiedzieć, że wiem coś na temat tego kraju. 

Atlas
Kolejne wrażenie to zaskoczenie otwartością spotykanych ludzi - większość była bardzo miła, pomocna, otwarta na rozmowę. Moje podróżne przyjaciółki (było nas pięć "gazeli", jak nazywali nas lokalsi) stwierdziły, że muszę zacząć bardziej ufać ludziom: nasz górski przewodnik na białym rumaku (czytaj: mule) nie zawiódł i pomimo, że wziął kasę z góry i nie wyglądał na takiego, któremu można ufać, wrócił po nas do schroniska pod szczytem Jabal Toubkal, choć miał do przemierzenia długa i męczącą trasę.
Hassan na białym rumaku
Następne wrażenie to rozczarowanie przytłaczającą "chińszczyzną" wylewającą się z wszędobylskich straganów. Magnesy na lodówki, plastikowe wielbłądy i minarety, buty "Najki" (Nike - gdyby ktoś miał problem z identyfikacją) i czapeczki Chelsea, tandetna biżuteria i błyskające zabawki jak na rynku głównym w Krakowie. Tutaj zdjęcia nie będzie. Fuj.

Marakesz w moim odczuciu przytłaczający tłumem i jazgotem, natomiast Fez przytłaczający mnogością, zawiłością i ciasnotą uliczek mediny.

Uliczka w medinie, czyli starej dzielnicy Fezu

Panorama Fezu
Największe wrażenie zrobiły na mnie farbiarnie. Nie tylko ze względu na przejmujący smród garbowanych skór, ale na rodzaj pracy wykonywanej przez garbarzy: zanurzają się po pas w wielkich, cuchnących i żrących kadziach z barwnikami, bez środków ochronnych, i miętoszą i przewracają skóry, żeby lepiej nabrały koloru...


Niewątpliwie żywym wspomnieniem tej podróży będą zapachy. Obok wdzierających się do nosa bez litości smrodliwych zapachów zgnilizny, kocich odchodów, stęchlizny, śmieci i tym podobnych cudowności, zapamiętam zapach mięty w słodkiej jak ulepek herbacie, zapachy tysiąca przypraw wabiących kolorami, zapach świeżego soku z pomarańczy, który można kupić na każdym rogu...



Bardzo pouczająca wyprawa, również w wymiarze wewnętrznym :) I choć Jabal Toubkal mnie pokonał (za krótka aklimatyzacja i zostałam w schronisku na wys. 3200 npm) wiem, że góry to nadal moja pasja. Miasta arabskie nie.


W następnym poście o kolejnej podróży...

3 komentarze:

  1. Zazdroszczę wspaniałej podróży. Choć nie wszystko było dla Ciebie do zaakceptowania, myślę, że to niesamowite doświadczenie kulturowe i uczta dla oczu - jeśli chodzi o widoki. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak! Ta podróż to na pewno wspaniałe doświadczenie, nawet pomimo kilku rozczarowań. Zobaczyłam mały kawałek świata, nowe obyczaje i dowiedziałam się paru rzeczy o samej sobie :)

      Usuń
  2. Fajnie to wszystko opisałaś i do tego super zdjęcia.
    Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń